Tytuł: „Pocałunek morza”
Autor: Anna Stryjewska
Wydawnictwo: Szara Godzina
Kto mnie zna, ten wie, że mając do wyboru góry czy morze, ZAWSZE wybiorę morze. Mimo że nie umiem pływać i bardzo boję się głębokiej wody, to właśnie nad morzem uwielbiam się relaksować i spędzać czas z najbliższymi mi ludźmi. Trójmiasto wyjątkowo sobie ukochałam, A Sopot… Sopot to takie nasze małe niebo na ziemi. Oczywiście poza sezonem, bo nad morze uwielbiamy jeździć poza sezonem. 😉
Jak tylko trafiłam na książkę, o której Wam dzisiaj piszę, nie tylko jej tytuł mnie skusił,ale zapoznałam się z opisem i stwierdziłam, że może być ona strzałem w dziesiątkę. Czy tak było? O tym zaraz się przekonacie, ale najpierw poświęćmy chwilę na zapoznanie się z fabułą.
Patrycja nie miała łatwego życia – w dzieciństwie jej matka zmarła, a ojciec krótko po pogrzebie zrezygnował z córki. Na łożu śmierci wyjawił jej rodzinną tajemnicę. Nasza bohaterka wystawiona jest na wielką próbę. Nieszczęśliwa miłość, brak przyjaciół i nieżyczliwi ludzie motywują Patrycję do opuszczenia nieprzyjaznej wsi. Wyrusza więc w podróż… Za sprawą przypadkowo poznanej kobiety jej życie całkowicie się zmienia. Czy na lepsze?
Brzmi dobrze, prawda? Nie miałam wygórowanych oczekiwań wobec tej książki. Miałam nadzieję spędzić z nią miłe popołudnie. A co dostałam w zamian? Od jakiegoś czasu, jeśli jakaś książka mi się nie spodoba, to po prostu ją odkładam. „Pocałunek morza” doczytałam do końca, jednak czy to znaczy, że skradł on moje serce? Nie do końca, niestety. I mimo że bardzo podobały mi się w tej książce przejścia między teraźniejszością, a przeszłością i sam pomysł na fabułę mocno mnie zainteresował, to jednak jej zawartość mocno mnie rozczarowała. 🙁 Ciężko mi o tym pisać, bo naprawdę liczyłam na to, że ta książka mnie porwie. Być może sięgnęłam po nią w nieodpowiednim momncie, być może czekałam na coś zupełnie innego.
Patrycję spotkało wiele bardzo smutnych i nieprzyjemnych rzeczy. Chwilami miałam wrażenie, że było tego aż za dużo na jedną osobę. Wszystkie nieszczęścia czepiały się jej jak rzep przysłowiowego ogona, a ona, mimo wszystko, szła i walczyła dalej. Tak, ta siła w niej mi się podobała. Chociaż moim zdaniem pewne wydarzenia, które ją spotkały, zostały bardzo spłycone, a autorka zamiast się na nich skupić, dokładała jej kolejne nieszczęścia i kładła kolejne kłody pod nogi.
Ja jestem na nie, jednak wydaje mi się, że każdy kto ma ochotę na ten tytuł, powinien się przekonać na własnej skórze, czy książka mu się spodoba. Być może ktoś inny ujrzy w niej druge dni, którego mi tak bardzo brakowało…